Kurde. Tylko tyle. KURDE.
No bo tak - niby mam super klasę, niby W MIARĘ dobrze się uczę, niby mam jakichś tam przyjaciół [znajomych], ale jakoś tak mimo to jest dziwnie. Wiem, że narzekam, bla bla, już to słyszałam. Ale chodzi o to, że... no właśnie. Wszystko NIBY. Hyh, chciałabym, żeby nie było tego NIBY. Super klasa - ok, 27 osób, które są sobie CAŁKOWICIE i W ZUPEŁNOŚCI obce, pod przykrywką zgrania wszystko się rozlatuje... Jesteśmy jak te ogórki przylepiane do ścianek słoików z samopędem - to tylko pozory. Uczenie się - OK, z fizy 3, a 5 z niewielu przedmiotów... Wiem, że nie jest najgorzej, ale najlepiej też nie jest.. Fakt, wysiłku w to nie wkładam zbyt wiele, no ale... Hyh, nie ważne. Przyjaciele? JACY przyjaciele?? Ci ludzie z mojej klasy?? Heh, no nie wiem. Może ktoś ze starych znajomych? Nie za bardzo. Może Kaśka, która była moją przyjaciółką przez ostatnie 3 lata? Nie wiem, czy chcę się przyjaźnić z kimś, kto myśli, że nie jestem tym kim jestem. Śmiesznie. Ludzie spod bloku? A gdzie tam. W moim bloku mieszkają same młode małżeństwa z dziećmi w wieku przedszkolno - wczesnopodstawówkowym. NIE MAM NIKOGO. Kurwa mać, dochodzi do tego, że zwierzam się SMSami kumplowi z klasy, który się do mnie nie odzywa [no, poza SMSami]. O kilku nie-nibach nawet nie wspominam - tego, że jestem brzydka, nawet nie trzeba udawać. Nawet nie ma NIBY. Jasne, że to tylko DNA, i większość inteligentnych osób o tym wie, że to nie jest zależne od nas, tylko że w naszym świecie, żeby przeżyć, trzeba być - jeśli nie pięknym, to inteligentnym i błyskotliwym. A ja nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem tylko sobą, z tróją z fizyki na półrocze.
Niestety.
I nawet Mia T., mój anioł stróż, mi tu nie pomoże. Chociaż jest źródłem mojej wiedzy o świecie [chociaż w sumie jeśli chodzi o dziwne zdarzenia, to ja też jestem doświadczona przez życie, i to wcale nie skromnie].
O ile się nie mylę, miałam dzisiaj zrobić coś Karolowi. Nawet jeszcze nie WYMYŚLIŁAM co, nie mówiąc już o ZROBIENIU. OK, powoli mi przechodzi to wkurzenie na niego... Chociaż mu chyba nie wybaczę tego do końca życia. W końcu jakieś piętnaście minut po zdarzeniu myślałam, że zginie śmiercią tragiczną w niewyjaśnionych okolicznościach, a sprawa po kilkunastu latach nieznalezienia śladów ulegnie przedawnieniu i mnie uniewinnią. No ale nie. Ja go chyba jednak trochę kocham. Ale tak bardziej jak brata. W końcu to dupek, idiota, zupełne dziecko i wogóle. Ale zawsze GO KOCHAM, nawet jeżeli to wszystko jest takie dziwne.
Ale tego mu nie daruję.
BOŻE, JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ?!?!?!
Wie, że nie lubię Chopina. Wie o tym DOSKONALE.
No więc? Chyba nawet jak bym go zabiła i mieliby ślady, to nie musiałabym ukrywać się przez kilkanaście/kilkadziesiąt lat w piwnicy, aż to przedawnią. Bo atak został sprowokowany.
No dobra, niech będzie. KOCHAM GO I DLATEGO NIC MU NIE ZROBIĘ. Najwyżej ja sama wyląduję w Tworkach albo gdzieś.
Idę z psem. Narka.